poniedziałek, 6 grudnia 2010

Czy kobiety stały się wrogami mężczyzn?

Roszenia ofiar i oddanie, bezkonfliktową chęć dopasowywa­nia się i „miłą słabość". Wraz z rozszerzaniem się zakresu pracy zawodowej kobiet ten tradycyjny podział ulegał zmianie. Dziś już jest nieaktualny.
 Nowy obraz kobiety wymaga również nowe­go społecznego rozumienia męskości. Dzięki awansowi kobiety mężczyzna i jego autowyobrażenia zostały bo­wiem w stopniu większym niż kiedykolwiek podane w wątpliwość. Wydaje się, że po raz pierwszy od czasu „przejęcia władzy" został on strącony z piedestału męsko­ści. Próby zatuszowania tego „niepowodzenia" przez nie­których mężczyzn są równie niepotrzebne, co werbalne przyznanie kobietom słuszności. A jednak wiele kobiet nie wierzy, że mężczyźni rzeczy­wiście pragną się zmienić. Wątpią w to przede wszystkim kobiety związane ze światopoglądem feministycznym. Dla nich męskość równoznaczna jest z przemocą, zniewo­leniem, wrogością wobec kobiet i dzieci, szowinizmem i fallokracją. Na przykład amerykańska feministka, Valé­ry Solans, pisze w swym Manifeście wzywającym do zagła­dy mężczyzn: „Mężczyzna jest bezwładnym pniem, nie bę­dącym w stanie dać lub wziąć radości; znajduje się dopie­ro w połowie drogi między małpą a człowiekiem". W poglądach tych nie jest bynajmniej odosobniona -przeciwnie - dzieliło je wiele uznanych sław: Helena von Druskowitz, druga kobieta, która obroniła pracę doktor­ską (w roku 1878!), przyjaciółka Nietzschego, głosiła, że „W totalnej krytyce mężczyzny kulminuje jedynie pra­wdziwe i słuszne oświecenie świata"2. W tekście opubli­kowanym po raz pierwszy w roku 1905 pisze ona, obok wielu innych jawnych złośliwości: „Mężczyzna jest ogni­wem pośrednim między człowiekiem a zwierzęciem, jako twor szyderczy i wyposażony w taką dozę cynizmu
i śmieszności, że w pełni nie może on być ani jednym, ani drugim. Natura wycisnęła na mężczyźnie piętno, wyposa­żyła go w widoczny symbol ciągłej porażki - w postaci wielkich i rzucających się w oczy genitaliów (...) Już raczej małpa i koza zasługują na miano jego naturalnych partne­rek. Jego konstytucja cielesna i duchowa jest straszliwa, a przed sobą dzierży ów straszliwy znak przynależności płciowej jak przestępca (...) A wreszcie przeciętny, nad wszelką miarę ohydny i pospolity organ głosowy, pełen prastarych i obraźliwych dźwięków gardłowych - wszy­stko to zaprawdę lokuje go na bardzo niskim stopniu roz­woju istot żywych (...) Życie stało się teraz małpią tragedią mężczyzny (...) Oburzeniem musi napawać pretensja, z ja­ką ten potomek małp wspiął się na wyżyny świata wyci­skając na większości rzeczy piętno swej natury (...) Ta okoliczność może stać się przyczyną niesłychanych odru­chów zemsty, ponieważ dzieło jest świadectwem jego bandyckiego i nędznego twórcy". Tak też się stało: z wielu dzieł i wypowiedzi kobiet współczesnych przemawia bardziej niż zrozumiałe pra­gnienie zemsty: wiekowe uciemiężenie i złe traktowanie musi zostać odreagowane nienawiścią. I takie odruchy ist­nieją. Już rozlegają się ze strony mężczyzn pierwsze skar­gi na kobiecy seksizm. Niedawno „uskrzydlony męskością" profesor Walter Hollstein poskarżył się w szwajcarskim czasopiśmie ko­biecym „anabelle na dwie wiedeńskie feministki - Che-ryl Schlaffer i Edit Benard: „redukują one (...) cały ród męski do kilku drobnomieszczańskich i odrażających oka­zów, opowiadających wciąż «te same dowcipy», którzy są «wciąż obrażeni, urażeni lub gniewni», «w swoim gronie bezradni, popadający w stany histeryczne, z wytrzeszczo­nymi oczyma i ochrypłym głosem zalecają się do kelne­rek», «wciąż gadają o nogach i piersiach» i nie mogąc wszak wciąż o tym gadać kupują sobie kolorowe pisma ze zdjęciami nagich kobiet". Również amerykański psycholog, dr Warren Farrel, potępia nową dyskryminację. Ze wszech stron mężczyźni natykają się na nienawiść i pogardę. Poniżenia, którymi kobiety redukują mężczyzn do roli przedmiotu, służą, zgodnie z jego sądem, otępieniu: jeśli kobiety czynią ze wszystkich mężczyzn śmieszną masę, wówczas nie spra­wia im bólu fakt, jeśli jednemu z nich nie wiedzie się do­brze. Widać wyraźnie, że wytworzyła się nieufność, zwłasz­cza wobec męskiego seksualizmu. Symbolem męskiego „zła" jest penetracja, wnikanie mężczyzny w ciało kobiece podczas aktu płciowego. Postrzega się to jako zasadnicze dążenie do dominacji, jako wyraz wyłącznego samozado­wolenia męskiego. Z tego powodu - tak twierdzą rady­kalne feministki - dominację tę należy znieść. Kolońskie pismo kobiece „Emma" proponuje, by uczynić ostateczny krok w tym kierunku: „Bojkotujcie mężczyzn (...) mężczy­zna to nie los (...) coraz więcej kobiet może się bez nich obejść". W takiej sytuacji wrogi obraz „mężczyzny" poszuki­wany, odnajdywany i zwalczany jest w każdym mężczyźnie. Radykalizmowi feministek mamy wiele do zawdzięczenia: bez nich nigdy nie udałoby nam się wywi­kłać z sieci męskich natarczywości i trików. Nasza wspól­na walka o własną tożsamość i kobiecą świadomość za­kończyłaby się bez tych prekursorek żałosnym fiaskiem. W przyszłości jednak trzeba będzie bardzo różnicować te zarzuty i pretensje; trzeba będzie oddzielać te prawdzi­we od niesprawiedliwych. Psychoanalityczka Marina Gambaroff tak pisze w swoim artykule o nurcie wrogości są zarówno lubiani, jak i respektowani. Ale był to rezultat długiego procesu dojrzewania i ciągłej pracy, przede wszystkim nad sobą. Problem, kto ponosi tu „winę", jest bezprzedmiotowy, zarówno w odniesieniu do uczniów i nauczycieli, jak i do mężczyzn i kobiet. Najistotniejszy jest tu fakt, że zderzają się ze sobą teoria i praktyka: emancypacja nie jest wycie­czką do parku narodowego, nie znajdujemy się wszak w rezerwacie dla zagrożonych gatunków. Emancypacja nie jest procesem samoistnym, nie jest automatyczną pra­lnią. Codziennie, co godzinę, co minutę domaga się ona swej ceny. A po wyzwoleniu często nie ma nawet śladu wolności... Dziennikarka Barbara Bender, tzw. kobieta sukcesu, składa humorystyczne wyznanie w czasopiśmie „Cosmo-politan": „Muszę znaleźć sobie bogatego męża. Żeby tro­szczył się o mnie albo, dosadniej to określając, żeby mnie utrzymywał! (...) Nie chcę już wykonywać systematycznie opłacanej i pomniejszającej moją wolność pracy, w której sama zarabiam na bułeczki z ziarnem sezamowym (...) Chciałabym zamienić dwadzieścia lat płatnej pracy na dwadzieścia lat płatnej przyszłości bez pracy. Pragnę się mianowicie wreszcie samourzeczywistnić. I zrozumiałam jasno rzecz następującą: regularna praca zawodowa, zmu­szająca, bym o tej samej godzinie każdego dnia zasiadała za tym samym biurkiem, jest dla tego samourzeczywi-stnienia się w wysokim stopniu niekorzystna. Świat pracy nie czyni wolnym i niewiele ma wspólnego z rajem". Jakże prawdziwe wyznanie! Słowa te dokładnie chara­kteryzują sytuację mężczyzn. Raj, w którym można odda­wać się lenistwu, żyjąc jednocześnie jak pączek w maśle, związany jest - zarówno w przypadku mężczyzn, jak 1 k°biet - z bogactwem. W codziennym życiu pozostaje wobec mężczyzn w obrębie ruchu kobiecego: „Rozmiar nienawiści wobec mężczyzn jest wprost proporcjonalny do własnej bezradności..." Także Warren Farrell widzi w tego rodzaju wrogości wobec mężczyzn lęk kobiety przed bliskością - lęk połą­czony ze skłonnością do samosądu: „My kobiety wiemy dobrze, iż to mężczyźni są naszym problemem - dlaczego mamy jeszcze mówić o nich?". Stwierdzenie to może być zawoalowanym przesłaniem. Kobieta, która popada w konflikt z mężczyzną, nie potrzebuje z tego powodu poddawać się krytycznej samoocenie. Unika najistotniej­szego warunku wzajemnej bliskości - pozbawionej uprze­dzeń analizy własnego zachowania. Dlaczego kobiety nie są dziś, mimo tak wielkiego po­stępu, szczęśliwsze? Dlaczego są rozczarowane? Ich reak­cja przypomina protest nauczycieli i nauczycielek w roku 1968, odnotowany pod nazwą „szok praktyki": napłynęli po egzaminach do szkół z wielkimi nadziejami, z wielkim zaangażowaniem w zmianę istniejących warunków. Dłu­gi marsz przez instytucje zniweczył jednak zarówno ich entuzjazm, jak i teorie. Rzeczywistość okazała się być o wiele bardziej oporna, uczniowie nie tak otwarci jak przewidywano. Wielu z nich wykazywało upór, jednak nie w sposób pożądany przez nauczycieli, którzy z wię­kszą chęcią zabierali się do zwalczania wygłupów i pro­stackich kawałów swych uczniów niż do zmiany ich stylu bycia i zmuszania ich do poważnego zastanowienia się nad całością spraw. Wielu nauczycieli oddało się nastro­jom rezygnacji. Niektórzy zaczęli odczuwać wobec swych wychowanków nienawiść, niektórzy machnęli na wszy­stko ręką, inni stali się autorytarni w takim stopniu, że przeszło to ich najśmielsze oczekiwania. Tylko nielicznym udało się stworzyć prawdziwą współpracę, dzięki której karka Marion Schreiber snuje w „Spieglu" podobne spe­kulacje: „Jeśli tylko kobiety zrezygnują z walki o męskie głowy, wówczas z całego „nowego" ruchu nie pozostanie nic jak tylko dwa naręcza książek przeznaczonych na przemiał, teczki z wycinkami prasowymi w podręcznych archiwach redaktorek, a u panów odwaga, by w swetry wplatać kilka wyzywająco lśniących nici lureksu". Stańmy więc niezwłocznie do walki. Myślę, że jeśli co­kolwiek się tu zmieni, to wyłącznie i raz jeszcze dzięki potężnej inicjatywie kobiet. Musimy jednak rozważyć no­we strategie, obrać nowy punkt wyjścia. Za historyczne, „męskie przewinienia" nie możemy obar­czać winą poszczególnych, zwłaszcza żyjących dziś męż­czyzn. Ostatecznie rodzi się on ze swoją płcią. Dlatego nie zawsze potępiam oburzenie mężczyzn na niezróżnicowane ataki niektórych kobiet pod ich adresem. Nie chodzi mi w tej książce o przeszłe i współczesne uciemiężenie kobiety. Mimo że inicjatywy kobiece ostat­nich dwudziestu lat i wypływające z nich wnioski dostar­czyły mi wielu podstaw do takiego twierdzenia. Dziś in­teresuje mnie raczej problem, dlaczego nie możemy ru­szyć z miejsca, dlaczego kobiety i mężczyźni stawiają dziś tak różnorodne żądania i dlaczego obydwie płcie obrzu­cają się nieproduktywnym zarzutem wzajemnego niezro­zumienia. Chcę również wiedzieć i to: jakie są korzenie męskich zachowań w aspekcie rozwoju historycznego i biologicznego? Gdzie należy poszukiwać historycznych i biologicznych przyczyn słabości mężczyzny? Na te pytania starałam się odpowiedzieć w pierwszej części książki. Większość z nich łączy się w sposób oczy­wisty z seksualizmem, który - mimo płaszczyka konwe­ncji wychowawczych - decyduje o zachowaniu mężczyzn w stopniu większym, niż się spodziewamy. Dla wielu zjanie mogłam odnaleźć ostatecznej interpretacji, ale przynajmniej starałam się dostarczyć zachęty do myśle­nia. Jest przy tym prawie oczywiste, że mężczyźni nie są tu komplementowani. Istotniejsze wydaje mi się jednak, że i mv kobiety nie jesteśmy w pozycji tak uprzywilejo­wanej, jak byśmy tego pragnęły. Istnieje wiele obszarów, gdzie rzeczywiście zagalopowałyśmy się. I spraw, na któ­re chętnie przymknęłybyśmy oczy. To znaczy: mężczyźni stoją u progu emancypacji, ale nasz rozwój też nie dobiegł jeszcze końca.  Z wielu protokołów wybrałam zatem te, które wydały mi się najbardziej symptomatyczne. Chodzi w nich o ta­kie tematy, jak wygląd, władza, bohaterstwo, cudzołó­stwo, homoseksualizm, podział ról i ojcostwo. Naturalnie, wybór ten nie może być reprezentatywny. Z tego choćby względu, że przeprowadziłam rozmowy z mężczyznami należącymi do pewnej określonej warstwy społecznej. A także dlatego, iż inni wyrażają się o sobie jeszcze gorzej. Mądrość, otwartość i roztropne ciepło emocjonalne moich rozmówców utwierdziły mnie w przekonaniu, że opłaca się kroczyć tą drogą także z innymi mężczyznami. Wiele nauczyłam się od moich rozmówców. Psychoanalityk, profesor Adolf-Ernst Meyer, który w rozmowie ze mną podsumował aktualny stan świado­mości problemów płci, widzi - podobnie jak ja - konieczność uczynienia także i następnego ruchu przez kobiety: „Im kobiety będą samodzielniejsze, tym bardziej zawęzi się męskie pole manewru: mężczyźni będą zmuszeni nad­robić zaległości". Profesor Meyer, dysponujący ogrom­nym doświadczeniem w zakresie terapii mężczyzn, sądzi też, iż „wady wzajemnego postrzegania" obydwu płci mają swoją przyczynę w odmiennym rozumieniu spraw seksu i bezpieczeństwa, w odmiennych pragnieniach z nimi związanych. Trzecią część książki poświęciłam zdrowiu mężczy­zny. Może to być zaskakujące w książce o mężczyznach, przeznaczonej przede wszystkim (!) dla kobiet. Lecz po­dobnie jak zachowania seksualne, również zachowania zdrowotne, związane są ściśle z rolą mężczyzny. Proble­my zdrowotne to jedno z najgroźniejszych źródeł słabości mężczyzn. Główną chorobą mężczyzn jest tu przede wszystkim nikła świadomość i brak odpowiedzialności za siebie samych. Dlatego i w tym zakresie - niestety! - od kobiet znów należy oczekiwać czegoś więcej. Tym bar­dziej że samotne - w większym lub mniejszym stopniu -wychowują one przyszłe pokolenia mężczyzn. Nie można, niestety, uniknąć psychoanalizowania w książce o „tych" mężczyznach. Jeśli piszę o „tych" mężczyznach, to ze świadomością, że krzywdzę wielu po­szczególnych mężczyzn. Podobnie rzecz się ma z „tymi" kobietami. Ale chodzi przecież o zrozumienie ogólnych sposobów zachowania. Tak czy owak, nikt nie może za­bronić nam odkrywania ich we własnym życiu i wyciąga­nia z nich osobistych konsekwencji. A już na pewno nie ta książka. Jednego pragnę jednak w tej pracy uniknąć: nie chcę, by stała się ona wsparciem w zaciekłych oskarże­niach i wygodnej pasywności - ani dla kobiet, ani dla mężczyzn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz