Jaka jest dzisiejsza sytuacja mężczyzn?

Wśród mitów o stworzeniu, panujących na Bliskim Wschodzie, wśród egipskiej, śródziemnomorskiej i mezo-notamskiej cywilizacji biblijna opowieść o stworzeniu świata - o raju, o Adamie i Ewie - jawi się jako tendencyj­ne fałszerstwo", pisze językoznawca, Richard Fester, w swej prahistorii kobiet Weib und Macht7. „W rzeczywi­stości" bowiem Ewa urodziła Boga Jahwe i spłodziła z nim Adama. Ten „bełkot historyczny" opowieści biblijnych przej­rzało - twierdzi Fester - wielu innych historyków. „Jeśli autor przypisuje Ewie winę za wypędzenie z raju, to czyni to z zamiarem utrwalenia patriarchalnego ładu; w mo­mencie powstawania tej opowieści był to jeszcze program, który dopiero należało zrealizować"7. Programem było pozbawienie kobiety wszelkich praw - i to już w punkcie wyjścia. Niepokalane poczęcie Chrystusa przez Marię mo­że służyć jako dowód na to, że autorzy biblijnych dziejów stworzenia znali dobrze wcześniejsze przekazy i stosowa­li je wówczas, gdy służyło to ich sprawie. Spoglądając na dzieje istnienia życia na Ziemi stwier­dzamy, że okres dzieworództwa trwał nawet dłużej niż czas, który upłynął od początków dwupłciowych technik rozmnażania. Do tego wniosku doszli uczeni reprezentujący bardzo męską linię tradycji naukowej: ewolucjoniści. Zycie na Ziemi istnieje od około czterech miliardów lat, a w ciągu trzech pierwszych miliardów nie było wcale skazane na „prawdziwy" seks. Nie było zatem potrzeby istnienia dwu różnych płci.
Dzisiejszy seksualizm, do którego wykorzystywany jest mężczyzna, należy do największych tajemnic natury. Od dawna uczeni wiodą spór o to, jak w ogóle powstać mogło rozmnażanie się przez seks. Przez długi czas wystarczało dzieworództwo, podział komórkowy lub podwojenie żeńskiego materiału genety­cznego. „Prażeńskość w samiczce nie tylko się sama roz­mnaża, powstała z niej również męskość; samczyk natomiast niczego nie zdziała bez samicy. Obleńce, mszyce, osy i naj­rozmaitsze rodzaje motyli są dziewiczymi matkami.
Nadszedł jednak moment, że Natura wpadła na inny pomysł, „wynalazła" nasienie męskie i połączenie dwu różnopłciowych materiałów genetycznych. Najpierw słu­żyło to jedynemu celowi: płodzeniu potomstwa; nie cho­dziło jej wcale o rozkosz ani też o przyjemności. Żadna z naukowych teorii nie wyraża się pochlebnie o rodzaju męskim - zarówno w odniesieniu do mikroorganizmów, zwierząt, jak i do ludzi. W najlepszym przypadku samce są gwarantami genetycznej różnorodności albo magazy­nem nienaruszalnego materiału genetycznego, stanowią­cego w razie potrzeby rezerwuar samicy. Zamęt wśród teoretyków powodują te stworzenia, któ­re - przynajmniej czasowo - mogą obywać się bez dwupłciowości. A są to dość liczne gatunki. Dlaczego więc zaist­niały dwie płcie, skoro wystarcza tylko jedna? Dzięki pą­czkowaniu albo „dzieworództwu" nisze ekologiczne szybciej są zasiedlone, skuteczniej zagwarantowane zosta­je przeżycie gatunku. Bakterie, rozmnażające się przez po­dział, mogą nawet wymieniać między sobą materiał gene­tyczny - jest to swoisty praseks. U niektórych zwierząt, na przykład u jaszczurek, powstają jaja nawet bez zapłodnie­nia! Niektóre stworzenia wyposażone są w organy oby­dwu płci, by w razie potrzeby mogły się same zapładniać. W świecie zwierząt samce często odgrywają wyłącznie ro­lę stworzeń zapładniających. A samiczki nie obchodzą się z nimi zbyt łaskawie. U kręgowców natura rozwiązała problem prawidło­wego połączenia komórek zarodkowych stwarzając płeć męską, nadającą się wyłącznie do zapładniania. Hambur-ski biolog Rainer Knussmann twierdzi: „Mężczyzna jest tylko produktem ubocznym kobiety, luksusem, na jaki pozwala sobie Natura w procesie rozmnażania kobiet". Paradoksem jest, twierdzi pewien amerykański uczo­ny, że „prawdziwy" seks ssaków wymaga wielkiej ilości energii przy raczej niewielkiej korzyści: samce, również mężczyźni, produkują nadmiar komórek nasiennych, tan­detę, gdzie poszczególna komórka niewiele się liczy -chyba że zwycięży w biegu do komórki jajowej. Mężczy­zna trwoni 350 milionów komórek nasiennych podczas jednego wytrysku. W przypadku kobiety cały proces od­bywa się wokół jednej jedynej komórki. Problem, dlaczego płciowość (a tym samym seks) w ogóle zaistniała, dlaczego męska odmiana człowieka została przez Naturę „wynaleziona", nie znalazł jeszcze rozwiązania. Niektórzy eksperci sądzą, że dzięki połącze­niu dwu łańcuchów genowych - chromosomów męskich i kobiecych - eliminowana zostaje zdefektowana masa ge­netyczna. Przemieszanie i ponowna kombinacja masy ge­netycznej sprzyjać może powstawaniu pozytywnych wła­ściwości, a tym samym procesowi szybszego dostosowa­nia się do warunków otoczenia - skuteczniejszego niż u tych gatunków, które nie rozmnażają się przez seks. Po­za tym tego rodzaju rozmnażanie się ogranicza liczbę kombinacji niekorzystnych: jeśli zetkną się dwa zdefekto­wane geny, wówczas indywiduum najczęściej umiera już w fazie embrionalnej, gdyż nie będzie ono zdolne do życia. W każdym razie członek i pochwa stały się u większo­ści ssaków symbolem doskonałego partnerstwa, którego celem jest rozmnażanie. Ponieważ jajeczka leżą u wię-zosci samic wewnątrz organizmu, samce muszą wsu­wać swój członek do pochwy samiczek by umożliwić dotarcie nasienia do jajeczek. Samiczka może kontrolować -oczywiście do pewnych granic - kto będzie ojcem jej dzie­cka. W przypadku rodzaju ludzkiego samiec z biegiem lat nadużył swej biologicznej roli, stając się „panem stworze­nia" również przez skuteczną dominację nad swą ewolu­cyjną matką - kobietą. Jest on tym samym szczątkowym tworem rozchwianych procesów ewolucyjnych. Mężczyźni wszystkich kultur od chwili ich „wynale­zienia" często rozmyślali na temat kobiet, być może po to, by przejrzeć tajemnicę własnego powstania. Kobiety zaś przez stulecia trwały w milczeniu. Aż do niedawna rzad­ko wypowiadały się na swój temat. Psychoanalityczka Marina Gambaroff przypuszcza, że mężczyźni „przeno­szą" na kobiety lęki i troski dotyczące własnego ciała. Ciągłe zajmowanie się mężczyzn „zagadką kobiecości" stanowi dla nich odciążające odwrócenie uwagi od swego własnego, zagadkowego, męskiego wnętrza. Wszystko, co można było przeczytać o kobietach, spro­wadzało się do dyskryminacji. Na przykład Arystoteles, współtwórca nowożytnego pojęcia naukowości, twierdził, że tylko sperma mężczyzny stanowi zalążek życia, kobie­ta natomiast jest tylko w stanie przyjąć ten zalążek i po­zwolić, by w niej dojrzał. Uznawał krew menstruacyjną za surową, niedojrzałą formę męskiego nasienia. Brzmiało to w jego dziele tak: „Tym samym kobieta jest pewnym ro­dzajem mężczyzny, niezdolnym do płodzenia. Gdyż bycie samicą jest równoznaczne ze stanem pewnej słabości, jako że nie może ona rozwinąć nasienia z ostatniego stadium pokarmu. A tym stadium jest krew". Tak oto Arystotelesowi udało się „genialne" krętac­two, które przez wiele, wiele stuleci uchodziło za prawdę: teoria tego filozofa zdegradowała kobietę do bytu pośled­niego. Do męskiego inkubatora - jest to pomysł, który znów dziś straszy w głowach wielu męskich specjalistów od medycyny reprodukcyjnej. Zgodnie z poglądami Arystotelesa, matki nie były lerewnymi swych dzieci i dlatego nie dysponowały żad­nymi prawami do nowo narodzonego potomstwa. Prawo to przysługiwało jedynie ojcu. Dumna niegdyś, a przede wszystkim niezależna płeć żeńska została zredukowana do chorej imitacji mężczyzny i do poronionego płodu. Tę degradację utwierdziły po dzień dzisiejszy trzy filary mę­skiego władztwa: kościół, polityka i medycyna. Przyczy­niły się do tego również i same kobiety - o czym dziś się z bólem przekonujemy. Ze zdumieniem należy stwierdzić, że mężczyźni rzad­ko kiedy zastanawiali się nad własną płcią, że prawie nig­dy nie opisywali swych życzeń, dążeń i marzeń. Bardzo powoli, stopniowo narastała wiedza na temat biologii i se­ksualizmu mężczyzn. Dwie pierwsze obszerne prace o męskiej terapeutyce i o męskim seksualizmie nie mają jeszcze dziesięciu lat. Nieprzypadkowo wielka część aktu­alnych prac o mężczyznach wyszła spod pióra kobiet, któ­re poszukując własnej tożsamości nie mogły dłużej znieść milczenia o biologii mężczyzn. Tak więc naukowa pene­tracja biologicznego i seksualnego rozwoju mężczyzn sta­je się bardzo atrakcyjna dla obu płci.